Gruzja, Ananuri

malownicza twierdza

3 listopada 2010; 2 597 przebytych kilometrów




ananuri



Rano tylko śniadanie i już szybko biegniemy na pierwszą marszrutkę o dziewiątej. Wasilij załatwił nam dwa miejsca na przedzie, żebym mogła focić, kochany człowiek, żegnamy się serdecznie. Żal stąd wyjeżdżać!
I faktycznie focę całą drogę, która tym razem jakoś szybciej minęła. W marszrutce tym razem aż za ciepło, ale wolę tak, dość w ostatnich dniach marzłam.

Wysiadamy w Ananuri. Warto było tak to zrobić i na spokojnie się tu poszwędać, bo to kolejne urokliwe miejsce na naszej trasie.
Plecaki zostawiamy na dziedzińcu i zwiedzamy najpierw samą twierdzę. Można wspiąć się na najwyższą basztę, choć widok z niej jest tylko przez wąziutkie okienka. Ale i tak warto. W górę idzie się po wąskich stromych kamiennych schodkach, przechodząc przez pomieszczenie, gdzie podłoga zrobiona jest z drewnianych skrzypiących belek.
Jeden kościółek nie działa, drugi działa, wchodzimy na chwilę do środka. Wokół drzwi przepiękne ornamenty wyrzeźbione w kamieniu.

Idziemy jeszcze na dół, do zrujnowanego kościółka, którego ściany okropnie popękały i pewnie dlatego nie jest już używany. Pod samą twierdzą opuszczony dom, ciekawe, dlaczego ludzie nie chcą tu już mieszkać?
Schodzimy na stary most, który wygląda iście jak wyjęty z komunizmu. Woda w jeziorze ma śliczny mleczno niebieski kolor. Pływa w niej pełno ryb i to całkiem sporych.
Wracamy po plecaki. Na parkingu kilka straganów, babcia plecie wełnę na prawdziwym kołowrotku. Kupujemy tradycyjne gruzińskie słodycze churchkhela (2 lari), w końcu trzeba ich spróbować.

Ponad przystankiem wspinamy się jeszcze na górkę, żeby mieć lepszy widok na twierdzę. Opłaciło się - widok jest przepiękny!

Zastanawiamy się co dalej, może jeszcze Mccheta, albo pojechać dziś jeszcze do Gori? Cóż, zobaczymy, jak wyjdzie.
Nie chce nam się czekać na marszrutkę, więc idziemy na drugi koniec długaśnego mostu, żeby spróbować szczęścia na stopa. Akurat w ostatnich minutach nic nie jechało, więc pewnie sobie poczekamy. A tu niespodzianka! Zatrzymuje się pierwsze auto, na które pomachałam - śliczny Uazik! Marzyło mi się, żeby się takim przejechać! :) Chwalę piękne autko, a koleś mi pokazuje jakiegoś nowszego terenowca i mówi, że to tamten jest ładny! Pali to cudo 18/100 ale w górach jest niezastąpione.
Koleś jedzie do Tbilisi, my chcemy po drodze do Mcchety, więc wysadza nas na środku ruchliwego rozjazdu. Cóż, dalej jakoś będzie trzeba sobie poradzić. Zapieprzamy z plecakami poboczem ruchliwej autostrady.